eba4952a919f0a69e251ee666a78d57f_XL

Po to, żeby nauczyć nas jak wstawać

„Wszystkie troski wasze przerzućcie na Niego, gdyż Jemu zależy na was” (1P 5,7). Gdyby nie to Słowo (zawarte we wstępie do rozważań na EDK 2018 napisanych przez RMS)... najprawdopodobniej nie przeszłabym tej Drogi Krzyżowej. Ale zacznę od początku. Jestem studentką, którą ostatnio życie troszkę „pokiereszowało”.

„Wszystkie troski wasze przerzućcie na Niego, gdyż Jemu zależy na was” (1P 5,7). Gdyby nie to Słowo (zawarte we wstępie do rozważań na EDK 2018 napisanych przez RMS)… najprawdopodobniej nie przeszłabym tej Drogi Krzyżowej. Ale zacznę od początku. Jestem studentką, którą ostatnio życie troszkę „pokiereszowało”.

Parę osób, którym ufałam bardzo mnie zraniło i zawalił mi się cały świat. Nie mogę się po tym wszystkim otrząsnąć, pomimo że minęło już 9 miesięcy. Może powiecie: „Przestań żyć przeszłością! Tych ludzi już obok Ciebie nie ma! Przecież Bóg jest większy! Najwyraźniej ma inne plany! …” itp. itd. Nie mogę powiedzieć, że nie ma dobrych stron, bo dzięki temu znów się nawróciłam, zaczęłam pełniej przeżywać swoją wiarę… Problem w tym, że w pewnym momencie zaczęłam wątpić, czy On przy mnie jest. Czułam się kompletnie przez Niego odrzucona. Z bezsilności wobec problemów, własnych uczuć coraz bardziej się pogrążałam w złości, smutku i coraz bardziej zamykałam się na innych ludzi, na miłość, którą byłam obdarowywana, a zatem również na Boga… Myślałam, że nic dobrego nie mogę nikomu dać, a wszystko co robię jest bezcelowe… a wręcz jest złe.

Na EDK chciałam już pójść rok temu, ale się nie odważyłam. W tym roku stwierdziłam, że to jest ten czas… że potrzebuję tego. Nie chciałam iść sama, więc zapytałam członków mojej wspólnoty, czy nie chcieliby pójść… Ale nie ma tak łatwo. Po tygodniu zero odzewu.. a później zgłosiła się jedna osoba… Niestety ktoś, z kim sama nie chciałam iść, bo była to jedna z osób, która mnie zraniła, a ja niestety jeszcze nie umiem się z tym pogodzić i całkowicie jej wybaczyć. I zaczął się problem… „Przecież nie ma opcji żebym poszła!” – moja pierwsza myśl… Na szczęście udało się zorganizować kilka osób więcej. Później kolejna trudność… „Przecież ja nie dam rady… Jestem psychicznie na skraju wytrzymałości! Nigdzie nie idę!” Jednak po podzieleniu się swoimi wątpliwościami z innymi uznałam, że jak nie pójdę, to będę miała wyrzuty sumienia… Pogoda: śnieg, mróz – to była kolejna trudność, ale jak się już zobowiązałam, to muszę iść!

Najtrudniejszy był początek… Tak, samiutki początek. Jak tylko zaczęliśmy iść, ja zaczęłam swoją bitwę z myślami… Pierwsze łzy, pierwsze myśli o poddaniu się. Później przeczytałam wstęp do rozważań i zacytowany wyżej list świętego Piotra zapadł mi od razu w pamięć. Postanowiłam pomodlić się o pomoc. Właśnie tak… na samym początku drogi postanowiłam powierzyć siebie i swoje myśli Bogu, mówiąc, że wiem, że sama nie dam rady, że nie mam na tyle sił, by to wytrzymać (szczególnie dlatego, że byłam po bardzo ciężkim tygodniu, w którym było wiele łez, a mało snu)… „Duchu Święty to Ty przy mnie bądź w tej drodze! Ty kieruj moimi myślami, Ty się we mnie módl. Tylko Ty wiesz, ile mogę wytrzymać, więc zsyłaj mi takie myśli, żebym mogła niektóre rzeczy przemyśleć, ale żebym nie zwariowała, nie spanikowała… Tylko Ty mnie znasz! Proszę pomóż mi. Bądź ze mną.” I chyba właśnie ta modlitwa pomogła mi iść. Trasa nie była łatwa…. Rozważania dotykały bardzo trudnych tematów dla mnie. Pojawiały się wyrzuty sumienia, złość. Po V stacji zrobiło mi się bardzo zimno. Ręce miałam kompletnie zamarznięte. W głowie złość… „Po co ja wyruszyłam? Idę za całą naszą grupką… na końcu, muszą przeze mnie iść wolniej. Przecież ja nie chcę wziąć swojego krzyża! Więc co ja tu robię… Nie! To już czas się poddać” Tak… to była dopiero V stacja, a ja nie miałam już woli, żeby iść dalej… Złość zaczęła przeważać szalę… Jednak znajomy ksiądz zaproponował mi grubsze rękawiczki (oczywiście nic nie powiedziałam, że mi zimno… szliśmy w milczeniu). Uznałam, że w takim razie powinnam iść dalej… Później stacja IX… „Droga krzyżowa dobiega końca. Jezus jest wycieńczony. To był nadludzki ciężar. Czasem się zastanawiam, czy naprawdę musiał tak cierpieć, czy musiał upadać, ale może zrobił to po to, żeby nauczyć nas jak wstawać?” Nauczyć jak wstawać… A czemu ja nie chcę wstać? Czemu nie mogę wziąć przykładu z Jezusa? Kolejne łzy, a niestety było tak zimno, że miałam wrażenie, że zamarzają na moich policzkach… Kolejne stacje przynosiły coraz więcej łez i wyrzutów sumienia: „Przecież On za mnie cierpiał.. Już wszystko mi wybaczył.. Czemu ciągle rozpamiętuję przeszłość? Czemu nie mogę przyjąć wszystkiego, co było i żyć dalej z Nim? Przecież Jemu było trudniej… On więcej wycierpiał…” . Tyle smutku i bólu….

Ale w końcu doszłam do Trzebnicy. Myślałam, że na koniec poczuję jakąś ogromną radość, że się udało.. że będę z siebie dumna, że duchowo bardzo to przeżyję…, ale pierwsza myśl była: „Doszłam. Skończyłam Drogę Krzyżową… Co teraz?”. Potem przeczytałam zakończenie rozważań:

„Każda droga krzyżowa, szczególnie ekstremalna to tylko etap. Każda noc kończy się brzaskiem. Każdy grzech zwycięstwem. Każda słabość radością.”.

Zrozumiałam, że wszystko ma swój koniec. Szczególnie cierpienie. „Nawet krzyż Jezusa się skończył” (słowa z rozważań z XIII stacji). Wiem, że bez słów z początku i bez Boga byłoby mi dużo ciężej. Wiem, że w niektórych momentach, to On szedł i mnie niósł na ramionach… Skoro w tym Bóg był ze mną, to na pewno jest cały czas. Jemu na mnie zależy. Może brzmi to bardzo błaho, ale mnie te słowa przemieniają, ciągle są w mojej głowie. Dają więcej pokoju serca… Znów poczułam nadzieję, że jeszcze nie wszystko skończone, że On mi pomoże iść dalej. I mimo, że wydaje mi się, że nie mam sił, to On wie, że dam radę. Nie dałby mi krzyża, którego nie dałabym rady unieść. Teraz kolej na mnie… Muszę się podjąć tego krzyża, tak jak podjęłam się wyjścia na EDK, mimo wielu przeciwności zewnętrznych, ale przede wszystkim tych wewnętrznych. On jest od nich większy!

Chwała Panu!